wtorek, 30 września 2014

James Dashner - Więzień Labiryntu

"Nie było błękitu, nie było czerni, nie było gwiazd, nie było również fioletowego wachlarza budzącego się do życia porannego słońca. Niebo w całej swej rozciągłości było ciemnopopielate. Bezbarwne i martwe." 


Nastoletni Thomas budzi się w windzie. Niewiele pamięta, w jego umyśle pojawiają się jedynie strzępki obrazów z przeszłości, których nie potrafi ze sobą połączyć. Gdy drzwi windy się otwierają trafia ona do zupełnie innego świata. Świata zwanego "Strefą". Świata, który ma się stać jego domem. Przy wyjściu z windy czeka na niego grupka chłopców. Nikt nie wie dlaczego się tu znaleźli. Żaden z nich nie pamięta swojej przeszłości, rodziców czy przyjaciół. Jedyne co wiedzą, to to,że znajdują się w rozciągającym na wiele kilometrów labiryncie z którego z pozoru nie ma ucieczki.
Wszystko się zmienia, gdy kilka dni później winda przywozie kolejnego "więźnia" - ku ich zaskoczeniu jest to dziewczyna. Jedno staje się jasne- ktokolwiek ich tam umieścił miał cel. Od tej pory ich najważniejszym celem j odnalezienie wyjścia z potwornego labiryntu i powrót do domu.
Wszystko wyjaśnia się na końcu. Przy ostatnich stronach emocje uderzyły we mnie mocno, aż łezka zakręciła mi się w oku. Powiem tak: koniec był bardzo zaskakujący.

"Więzień labiryntu" to pełna akcji i nieustającego napięcia książka, która chwyci czytelnika za gardło i nie puści, aż do ostatniej strony, ponieważ każde wejście do Labiryntu może stać się przepustką do koszmaru i walką na śmierć i życie. Ta książka to obowiązkowa lektura, którą musicie przeczytać. Zaskakuje nas na każdym rozdziale. Z każdą kartką poznajemy prawdę o Thomasie, okrutnym labiryncie oraz sekretnej organizacji DRESZCZ.



sobota, 27 września 2014

Badacz potworów- fantasy na wysoki poziomie


"Są tajemnie których dotrzymałem. Powierzono mi je, a ja nigdy nie zdradziłem pokładanego we mnie zaufania.  Jednakowoż ten, który mi je powierzył, nie żyje już i to ponad czterdziestu lat. Ten dzięki któremu poznajemy owe tajemnice...Ten, który mnie ocalił...I za którego sprawą ciąży nade mną klątwa."
Tak zaczyna się książka "Badacz potworów". Książka, która oczarowała mnie wydaniem, pożółkłym papierem i zapachem czcionki. Wstęp trochę pamiętnikowy, wprowadza nas do życia Will'ego Henry'ego. Ale autor nie ma zamiaru opowiadać nam o współczesnym życiu tego interesującego człowieka, lecz chce wyjaśnić wszystko od początku i zaraz po krótkim prologu wprowadza nas w tajemnicze  życie monstrumologów, w liczbie dwóch: Will Henry i pan Pellinor Warthrop.  Czym zajmują się monstrumoludzy? Myślę, że najprostszą odpowiedzią będzie: potworami. Will jest sierotą i zajmuje się nim właśnie pan Pellinor- doktor, którego pasją są potwory. Akcja rozgrywa się współcześnie i nikt właściwie w żadne monstra nie wierzy, dopóki pewnego dnia na stół laboratorium trafia ciało młodej dziewczyny (bez głowy i innych części ciała).  Sprawcą rzezi jest antropofag- zwierzę żywiące się ludzkim mięsem.
Wyglądające jak urzeczywistnienie nocnych koszmarów antropofagi sieją grozę w małym miasteczku. Gdy zaczną się rozmnażać i polować żadna siła nie będzie wstanie ich powstrzymać. Will i jego mistrz muszą stanąć na przeciw potworom. Jak zakończy się niebezpieczna jatka? O tym sami musicie się przekonać.
Styl książki bardzo mi odpowiada, tak samo jak pióro autora. Bałam się, że Rick Yancey będzie bawił się w Kinga i pozycja okaże się dla mnie zbyt przejmująca. Ale na szczęście pisarz umie dozować grozę i lekturę czytało się bardzo przyjemnie. Co jakiś czas były drastyczniejsze opisy, ale nikt nie obiecywał bajki o siedmiu koźlątkach.  Szczególnie podobał mi się portret zdewastowanego domu pastora. Mam nadzieję, że będę miała przyjemność przeczytać drugą część sagi Monstrumolog, której premiera ukazała się 24 września bieżącego roku. Ta książka to była czysta przyjemność.

Paulina

Ocena: 7/10

piątek, 26 września 2014

Sherlock - najlepszy serial ever!



Nie należę do tych osób, które znajdują przyjemność w oglądaniu seriali. Prawda jest taka, że polska telewizja jeszcze nie wyprodukowała dobrego serialu! Nie kręcą mnie tasiemce typu : "M jak miłość", "Klan", czy "Barwy Szczęścia". Czasami mam wrażenie, że ludzie oglądają je z przyzwyczajenia, sentymentu. Jest jeszcze grupa, która robi to dla hejtu, ale ile można krytykować?! Zamiast mówić, że to jest złe i obrażać się na cały świat, znajdźmy coś co daje nam frajdę. Naprawdę nie wiem jak można oglądać "Dlaczego ja?", "Szkołę", "Szpital" i tego typu programy. Mózg się przy nich lasuje i zaczyna się tracić wiarę w człowieczeństwo, dobre kino, aktorstwo. 

O serialu "Sherlock" dowiedziałam się od kuzynki, ale nie wierzyłam, że to może być dobre. Serial zaczęłam oglądać dopiero w wakacje i tak mnie wciągnął, że obejrzałam wszystkie sezony w tydzień. Tematyka była i jest mi bardzo bliska. Uwielbiam kryminalne zagadki, a jeszcze bardziej Sherlocka Holmesa wykreowanego przez A.C Doyla. Ta ekranizacja całkowicie podbiła moje serce i sprawiła, że zaczęłam wierzyć w sztukę filmową.



Serial wyprodukowała Wielka Brytania. Główną rolę zagrał Benedict Cumperbatch, rolę Watsona przejął Martin Freeman znany z "Hobbita". Andrew Scott zagrał Moriarty'iego - psychopatę, doskonałego przestępcę (do dziś śni mi się po nocnych koszmarach). Wystąpili jeszcze:  Mark Gatiss, Una Stubbs , Rupert Graves. Widowisko otrzymało 3 nagrody Emmy za najlepszego aktora, za najlepszego aktora drugoplanowego i za najlepszy scenariusz.


Za co kocham "Sherlocka"? Przede wszystkim, za to że scenarzystom udało się przenieś dżentelmena Holmesa jeżdżącego dorożkami i palącego fajki do dzisiejszej rzeczywistości. Tytuł tego posta mógł równie dobrze brzmieć: "Detektyw z iPhone'm". To w jaki sposób Benedict z kreował postać Sherlocka na często egoistycznego socjopatę z przejawami genialnego geniusza (przepraszam za powtórzenie, ale tego nie dało się napisać inaczej) powala mnie. Takich filmów pragnę i podążam!!! Które pochłoną cały mój świat i bezlitośni zaśpiewają: "na następny odcinek musisz poczekać rok!". A fan z goryczą obgryza paznokcie oglądając setny raz sezony, czekając na nowy odcinek. Tego chcę!

Sezonów jest trzy i każdy składa się z trzech odcinków. Niektóre historie znałam i z przyjemnością oglądałam Psa Baskervillów, który został kompletnie inaczej zrealizowany, ale na plus. Nie lubię drugiego odcinka pierwszego sezonu i wyrzucam go z mojej pamięci tworząc wizję idealnego serialu jakim jest "Sherlock". Szczególnie lubuję odcinek 6, a jak się ogląda 6 , to musi się obejrzeć 7, bo inaczej umrzeć ze zdenerwowania. W serialu jest pełno gorzkiego, czarnego humoru, którego w tym wydaniu uwielbiam. Często doprowadzało mnie do szału to egoistyczne podejście do świata Sherlocka, ale jak go tu nie kochać. Ku mojemu zaskoczeniu Benedict ma prawie 40 lat, a dałam by mu 25. I co najważniejsze: Benedict Cumperbatch stał się moim ulubionym aktorem ever. Gdybyście przejrzeli zawartość mojego telefonu, to bez problemu moglibyście stwierdzić, że jestem ogromną fanką Benedicta.



Zdaje mi się, że nie powiedziałam nawet połowy, ale jak mi się coś ważnego przypomni to będę uzupełniała w kolejnych postach. Na sam koniec mogę powiedzieć, że może życie na pewno inaczej by wyglądało gdybym nie obejrzała "Sherlocka".

Paulina

czwartek, 25 września 2014

Małe zbrodnie małżeńskie



Książka przed wszystkim zaskoczyła mnie, jak większość książek Schmitta. Są to książki proste, ale niosące ze sobą głębokie, często gorzkie przesłania. Z jego książek przeczytałam: "Oskara i pani Róże",  "Kiedy byłem dziełem sztuki", "Ewangelie wg. Piłata", czy "Zapasy z życiem". Bardzo lubię jego styl pisania, choć wiem, że nie odpowiada on każdemu.
Dlaczego ta książka mnie zaskoczyła? Bo pojawił się ten punkt kulminacyjny, którego kompletnie się nie spodziewałam. Kiedyś czytałam kryminał dla dzieci ("Riko, Okar i głębocienie") i nie mogłam wprost uwierzyć, że w takiej książce może pojawić się zwrot akcji. U tutaj właśnie tak było- tak niepozornie. Pojawiło się apogeum, które mną wstrząsnęło i wprost dygotałam do końca książki. Właśnie tym charakteryzują się powieści,( czy jak w tym przypadku- dramacie) Erica. Oszczędna w słowach powieść banalna do bólu. Ale właśnie w takich powieściach ten gość przedstawia to co najważniejsze: miłość, wiarę, przyjaźń, sens życia. I właśnie za to go kocham.

Małżeństwo z 15-letnim stażem staje na rozstaju dróg. Cóż może się nowego wydarzyć po tak wielu latach? Mąż stracił pamięć i żona próbuje mu wszystko przypomnieć, pokazuje mu jego obrazy, książki i mówi jak to byli dobrą parą. Na przestrzeni kilkudziesięciu stron poznajemy całą historię dwóch kochających się ludzi.  Schmittowi  udałą się nie lada sztuka: napisał dramat, który czyta się jak najbardziej wciągającą powieść.


Dziękuje, że piszesz tak pięknie, Paulina.

Alchemik- O tym jak odkrywać głębie w płytkim jeziorze.



Wyobraźcie sobie, że jesteście zawodowymi nurkami. Posiadacie świetny sprzęt i doświadczenie, które sprawia, że jesteście naprawdę dobrzy w tym co robicie. I dochodzi do was pogłoska o pewnym jeziorze. Wiele osób twierdzi, że to piękne jezioro, którego głębiny skrywają wiele tajemnic. Natomiast inni uważają, że to z pozoru interesujące zjawisko i nie warto nim sobie zaprzątać głowy. Wy mając mieszane uczucia na temat tego zbiornika wodnego chcecie sprawdzić sami co naprawdę ono kryje. I dobrze przygotowani, z wieloletnim stażem wkraczacie do tego jeziora. Po skończonej wyprawie, siadacie na brzegu z laptopem i próbujecie napisać recenzje waszej ekspedycji. Wiele osób czeka na waszą opinię, a wy wciąż stoicie przed tym trudnym zadaniem.

I ja w podobnym miejscu stanęłam, ale nie jako nurek, lecz jako czytelnik. Czytelnik, przed którym stanął obowiązek przeczytania i skomentowania "Alchemika" Paulo Coelho.  Paulo Coelho znany jako encyklopedia złotych myśli, które przelewa na papier i publikuje, ale czy naprawdę o to chodzi by pisać "czarno na białym", gdzie wszystko jest jasne i cukierkowe? Czy naprawdę o to chodzi by jak rodzice Gusa z "Gwiazd naszych wina" wieszać i haftować wszędzie sentencje życiowe? Ja uważam, że NIE. Trzeba tak wszystko eksponować? Prawdziwe piękno trzeba samemu odkryć, a nie mieć podane na talerzu.

Już sam początek mnie zniechęcił, ale życie nauczyło mnie, że czasami warto przeczytać trochę więcej niż by się miało ochotę. Jednak tu moja metoda zawiodła i książka ciągle niczym łódka dryfowała na tym samym, niskim poziomie. Nie było wzlotów i upadków, tylko ciągle płaskie zdania nieprowadzące do niczego.

Może jeśli bym tą powieść czytała bardzo, bardzo uważnie, i każde słowo traktowała niczym ambrozję, to może by coś z tego wyszło. Ale ja pozwalam się literaturze prowadzić. Dobra książka może zaprowadzić w miejsca o którym się nawet filozofom nie śniło. Nie będę roztrząsała tego utworu i po prostu oddam go grzecznie do biblioteki, gdzie jego miejsce.
Kiedyś przeczytałam, że więcej inspiracji i głębokich myśli można znaleźć w jajecznicy, niż właśnie w tej książce. I niech te słowa będą zwieńczeniem mojej recenzji.

Paulina