czwartek, 26 lutego 2015

Triumf owiec


Drugą powieścią Leonie Swann jest "Triumf owiec", kontynuacja "Sprawiedliwości owiec". Owce powracają w wielkim stylu, lecz zamiast zagadki morderstwa, mamy zagadkę Garou, tajemniczego Garou.




Owce z Glennkill opuszczają bujne zielone łąki Irlandii i przybywają do zaśnieżonej Francji z nową pasterką Rebeką, córką zamordowanego starego pasterza George’a. Rebece towarzyszy jej matka, które jest powodem wielu kłótni. 
Zatrzymują się na zimowym pastwisku w pobliżu starego zamczyska, w którym kiedyś mieścił się zakład dla obłąkanych. Matka Rebeki (z zamiłowania wróżbiarka) wróży,  że stanie się coś złego (czemu trudno się dziwić, bo w jej talii brakuje wielu kart zwiastujących dobre zdarzenia). Rzeczywiście zaczyna się coś dziać. Owce dowiadują się od swoich nielubianych sąsiadek kóz (które zdaniem owiec cuchną i są szalone), że w okolicy grasuje tajemniczy potwór zwany Garou…

Kim jest Garou? Wilkiem z legend opowiadanych małym owieczkom przed zaśnięciem? Wilkołakiem? Nie tylko owce, ale również i wy będziecie przerażeni obrotem spraw, podczas lektury. 
A kiedy już dowiecie się kim jest Garou, to co wtedy będzie? Wtedy będzie sprawiedliwość. I triumf owiec.

Książkę czytało mi się zadziwiająco szybko i jestem zadowolona, że właśnie po nią sięgnęłam. Choć trochę więcej ze mnie fanki "Sprawiedliwości...", to ta pozycja literacka była również świetną rozrywką. Owce dalej są tak samo błyskotliwe,urocze i komiczne jak były do tej pory.Uwielbiam je za rozumowanie i szalone pomysły,jakie rodzą się w ich owczych głowach.A dialogi prowadzone między nimi są mistrzowskie.Składam hołd w stronę autorki za to,że udało jej się wymyślić tak fascynujące owcze osobowości. Jakby wam owiec było mało,to w tej części oprócz nich mamy również stadko równie zabawnych kóz.Po raz kolejny mamy nieźle prowadzoną intrygę (której rozwiązanie nie jest tak oczywiste). Jest humor, jest zagadka, znajdzie się też i filozofia. A wszytko w przyjemnej oprawie pełnej humoru i odrobiny... grozy.
Paulina

Książkę otrzymałam dzięki hojności wydawnictwa Amber

A co będzie, kiedy już odkryją, kto zabił? Wtedy będzie... Sprawiedliwość!, czyli "Sprawiedliwość owiec"

Kiedy zdarzy się morderstwo ujęciem sprawcy zajmują się detektywi, policja. Ale nie w tym przypadku. W role spragnionych sprawiedliwości wczuwają się owce, które poszukują tego, który odebrał życie pasterzowi- George'owi. Owce postanawiają przeprowadzić śledztwo. A co będzie, kiedy już odkryją, kto zabił? Wtedy będzie... Sprawiedliwość!

Jak zapewnia nas wydawca, jest to "filozoficzna powieść kryminalna" i jak najbardziej mogę się z tym zgodzić. Współczesny świat opisany przez te zwierzaki, bywa szalenie zabawny i równie mocno "prawdziwy". Okazuje się, że ci spostrzegawczy obserwatorzy wiedzą 
o ludziach więcej, niż my sami wiemy o sobie. A owieczki, mówiąc kolokwialnie, są po prostu urocze.  Dawno nie spotkałam się z tak dziwnym podejściem do sztuki kryminału. Ale w tym szaleństwie jest metoda! Chociaż na początku lektury mamy wrażenie, że sprawa jest banalnie prosta i jej rozwiązani nie jest trudnością, to z każdą kolejną stroną akcja podkręca się, a my jesteśmy omotani niczym muchy w sieci pająka. Uwierzcie mi lub nie, ale nie rozwiążecie tej zagadki.  Oczekiwałam zupełnie innego obrotu sprawy i nie spodziewałam się takiego rozwiązania zagadki. Cóż, plus jedynie dla Leonie Swann świadome wprowadzenie czytelnika w błąd. A plusów dla Swann jest wiele. Przede wszystkim za pomysłowość. Poza książkami dla dzieci i "Folwarkiem Zwierzęcym" nie miałam styczności z powieścią w której bohaterami są zwierzęta. Plus za świeżę spojrzenie na kryminał i budowanie napięcia. Plus za owieczki (i mojego ukochanego Wieloryba). Plus za całokształt.
Owce nie należą do stworzeń gadatliwych. A to dlatego, że pyszczki mają często pełne trawy, a czasem trawę mają i w głowie.

Książka została okrzyknięta rewelacją literacką 2006 roku. W Polsce powieściowy debiut Leonie Swann okazał się największym przebojem w kategorii prozy obcej. Druga część serii pt.: "Triumf owiec" również zyskała licznego grono fanów.

"Sprawiedliwość owiec" mogę polecić wszystkim fanom zagadki i tajemnicy. Wszystkim, którzy kochają humor w literaturze. Wszystkim, którzy nie lubią się nudzić. Podsumowując; tą powieść polecam WSZYSTKIM.

Paulina
Książkę otrzymałam dzięki życzliwości wydawnictwa Amber.


Zapraszam również na stronę wydawnictw Amber (www.wydawnictwoamber.pl) gdzie do końca tego miesiąca obowiązuje zniżka: 50 % na New Adult , a pozostałe serie są objęte 25% upustem. 

piątek, 20 lutego 2015

Bądź swoją siłą

Zapraszam was do recenzji książki, którą czytałam niezwykle długo, bo przez 365 dni, jeden rok. "Bądź swoją siłą" napisana przez Demi Lovato jest zbiorem złotych myśli na każdy dzień, każdego miesiąca. Przyznam się bez bicia, że nie codziennie czytałam przemyślenia Demi, ale jak tylko sobie przypominałam o moim obowiązku- to od razu brałam się do roboty.

Ta piosenkarka, autorka tekstów, supergwiazda (jak podaje wydawca) dużo przeszła i chce podzielić się swoim doświadczeniem z młodymi ludźmi. Notatka z tyłu książki podaje, że borykała się ona z anoreksją, bulimią, samookaleczeniem, prześladowaniami w szkole. "Jej zakończona sukcesem walka (...) inspiruje dziś wielu, by być silnym." Myślę, że jest to przede wszystkim gratka dla fanów Demi Lovato i do tylko tego ograniczyłam bym grupę czytelników.

Codziennie jest to tylko kilka linijek tekstu, które zwykle są poprzedzone cytatami ważnych osobistości (Albert Einstein, Steve Jobs, czy dla kontrastu Lady Gaga). Uważam, że refleksje tej dziewczyny, mimo jej przejść, nadają przytoczonym słowom płytkie, banalne znaczenie.
Na razie książka będzie nadal stała na mojej półce i może jeszcze kiedyś do niej zjarzę z ciekawości co ma mi do powiedzenia Demi.

czwartek, 19 lutego 2015

Bajki dla "dużych" dziewczynek, czyli "Rywalki"


Często mi się zdarza że pod natłokiem różnych bestsellerów przeprowadzam selekcję pozycji literackich. Niektóre książki po prostu muszę odrzucić. Tak zrobiłam w przypadku "Igrzysk śmierci" gdzie tą książkę wyeliminowałam z mojej biblioteczki. Jednak pod wpływem koleżanek i zwiększającym się marketingiem tej lektury, w końcu zdecydowałam się poświęcić jej trochę czasu.

W przypadku "Rywalek" nie chciałam popełnić tego samego błędu. Mimo że po książkę sięgnęłam długo po premierze, to wciąż była ona powodem nowych postów na blogach literackich. W końcu biblioteka w moim mieście zakupiła całą serie i z uśmiechem od ucha do ucha powędrowałam do niej; wracając miałam pod pachą nowiutki egzemplarz "Rywalek". Początek czytałam bardzo uważnie, starając się niczego nie przegapić. Ale po kilkudziesięciu stronach zorientowałam się dlaczego ta seria ma takie wzięcie- odpowiedź jest prosta: typowy schemat z łatwością docierający do mas. Mamy przykład dziewczyny z średniego szczebla społecznego: piątki. Rodzice namawiają ją na wzięcie udziału w konkursie, w którym nagrodą jest poślubienie księcia. Nasza "buntowniczka" kocha jednak innego mężczyznę, lecz on jest z o wiele niższej kasty. Amelia (bo tak ma na imię nasza piękność) koniec końców się zgadza na wzięcie udziału w rozgrywkach. I ku wielkiemu zaskoczeniu czytelnika przechodzi pierwszy etap konkursu. Dalej nie czytałam, tylko przeskakiwałam co kilka stron by sprawdzić czy wszystko dzieje się po mojej myśli.
Historia do bólu banalna i zieje nudą! Gdyby istota za światów chciałaby mi dać talent pisania właśnie takich książek, odmówiłam bym. Przeglądając recenzje młodych pasjonatek takich "dzieł" co jakiś czas natrafiałam na stwierdzenie typu "każda z nas chce być księżniczką", "wszystkie marzymy o księciu". Autorka idealnie wstrzeliła się w upodobania nastolatek, w których jeszcze dużo pozostało z dziecka. Dziewczyny otrzymały powieść dla osób w ich wieku, która mieszał ich marzenia z dzieciństwa, trochę baśni i ich nastoletni różowy świat. Ja w tek lekturze nie odnalazłam niczego wartościowego.

Paulina

Pierwsze spotkanie, czyli "Zabójca"



Dziś mam dla was pierwszą recenzje komiksu. Jest to dla mnie nowość, więc prosze wybaczcie mi moje przyszłe błędy. "Zabójca" jest również dla mnie jednym z pierwszych komiksów pod względem czytelniczym. Sama po książki graficzne w księgarni sięgam bardzo rzadko ze względu na ceny, a w bibliotece egzemplarzy tej dziedziny sztuki jest znikoma ilość. Jednak ostatnio udało mi się znaleźć "Zabójce", polskiego autora- Andrzej Plilipiuka i rysownika Andrzeja Łaski.

Historia jest niezwykle dynamiczna i potrafi zaciekawić czytelnika. Jest ona oparta na pierwszych stronach książki "Kroniki Jakuba Wędrowycza". Kolory są ograniczone do czerni, bieli, czerwieni. Poszczególne klatki są duże, przez co autor komiksu musiał napracować się nad tym by w każdej z niej umieścić jak najwięcej informacji.

Niezwykle podoba mi się postać głównego bohatera Wędrowycza. Wygląda tak jak sobie wyobrażałam pod czas lektury powieści. Ma na nogach duże kalosze, niechlujne ubranie, coś w stylu kapelusza/czapki i potworny uśmiech na twarzy. Samozwańczy egzorcysta, łowca wampirów, kłusownik i bimbrownik – Jakub Wędrowycz powraca! Niszczy wszelką gadzinę, która stanie mu na drodze, ale czy poradzi sobie z zabójcą? Jedyny taki komiks wraz z bonusem w postaci opowiadania Andrzeja Pilipiuka. Sam komiks czyta się bardzo szybko i ma się ochotę na więcej. Charakteryzowany z lekka na "Sin City". Mam nadzieje, że przygoda z tym egzemplarzem, otworzy mi drzwi do świata historii opowiedzianych w obrazkach.

Paulina

wtorek, 17 lutego 2015

Wspaniałe USA, czyli "Ameryka po kaWałku"

Zapraszam was ponownie na wycieczkę po mocarstwie USA. Tym razem bez żadnych ściem omówimy sobie świetliste strony Stanów Zjednoczonych. Powiemy o parkometrach, niezawodnych bankach, wspaniałych drogach o których (my, w Polsce) możemy tylko śnić, o demokracji i gazetach pod drzwiami. O szczegółach, które na co dzień towarzyszą Amerykanom, przez co ich życie jest takie cool.

O ile wcześniejszą książkę Marka Wałkuskiego, "Wałkowanie Ameryki" można było nazwać luźnym reportażem, to zakwalifikowanie "Ameryki po kaWałku" jest o wiele trudniejsze. Wysłannikiem "Trójki" z misją poznania kraju za oceanem, Wałkuski był kilka lat temu. Teraz jest przesiąkniętym optymizmem turystą z aparatem na piersi. Sam przyznaje, że jego nowe dzieło jest zbiorem dóbr Ameryki. Przez co książka przestaje być obiektywna, a autor traci zdolność patrzenia na to państwo z innej perspektywy , patrzenia jak obserwator, z zewnątrz. Marisz Szczygieł - reportażysta, uważa tą zdolność za kluczową w karierze reporterskiej. Kiedy przeczytałam "Wałkowanie Ameryki" byłam tą pozycji literacką zauroczona i pragnęłam nawet serii podobnych "wypraw" dziennikarzy do państw naszego globu. Jednak lata robią swoje i takie książki trzeba pisać szybko, bo jak widać na przykładzie Marka Wałkuskiego "wszyscy możemy stać się dziećmi USA, ślepo patrzącymi w górę". Mimo to czas spędzony nad tą lekturą nie uważam za stracony i poznałam kilka ciekawostek. Jak dla mnie Pan Wałkuski stał się już obywatelem Stanów Zjednoczonych i żadne antidotum nie uratuje jego duszy reporterskiej. Czytając kolejne jego książki będziemy mieć wrażenie jakby pisał je stuprocentowy Amerykanin.
Paulina

piątek, 13 lutego 2015

Czytelnik gatunkiem wymierającym?

Umberto Eco kiedyś powiedział: „Kto czyta książki, żyje podwójnie”. Dzisiaj jednak często rezygnujemy z naszego drugiego wcielenia na rzecz łatwej rozrywki, jaką jest telewizja. Boimy się poświęcić czas i zaangażowanie dla kilkusetstronicowej powieści. Ostatni raz z literaturą mieliśmy styczność w szkole. Wmawiamy sobie, że to nie dla nas i ponownie sięgamy po pilota, nie wiedząc co tracimy.


Głównym problemem zmniejszenia poziomu czytelnictwa jest to, że czytając trzeba włączyć myślenie. Siedzenie lub leżenie (typowe pozycje podczas oddawania czci TV) w czasie konsumpcji kolorowych obrazków jest dużo prostsza, ponieważ nie wymaga od nas niczego. Zmęczeni po szkole, pracy włączamy magiczne pudełko, które towarzyszy nam podczas przygotowywania posiłków, spotkań z przyjaciółmi, chwilach relaksu, stając się nieodłącznym członkiem rodziny. Co słychać u celebrytów, jak perfekcyjnie posprzątać dom, przeprowadzić rewolucje w swojej kuchni – to nas dzisiaj interesuje. Można by powiedzieć – przeżywamy kilka istnień, ale ja podsumuję to słowami Wisławy Szymborskiej: „Żyjemy szybciej, ale mniej dokładnie”. Rozrywka kojarzy nam się z czymś lekkim, szybkim, łatwym i tylko te słowa uosabiamy z „przyjemnością”. Częściej kojarzymy ekranizację, niż same dzieła, na której podstawie one powstały. Aktualnie pisarz traci autorytet, jest anonimowy: nie ma dla niego miejsca w pop-kulturze. A co gorsza nieznany jest również dla nas jego dorobek literacki.


Według najnowszych statystyk Ministerstwa Edukacji Narodowej, w Polsce tylko 40% społeczeństwa przeczytało w ubiegłym roku minimum jedną książkę. Osoby czytające systematycznie stanowią jedynie odsetek 7%. Jednak nie możemy zwalać winy na wydawnictwa, ponieważ one zapewniają nam ok. 160 tys. tytułów w ciągu roku, co możemy przełożyć na 160 mln egzemplarzy literatury. Z podstawowego działania matematycznego wynika, że na przeciętnego Kowalskiego przypada zatem ok. 4 książek. Wiele nie czytających osób narzeka na zbyt wysokie ceny książek. Zgadzam się z tą opinią, jednak zwracam uwagę na możliwość kupna pozycji literackich w antykwariatach, na przecenach internetowych, czy wypożyczeniu ich lokalnej bibliotece.
Czytając książki nie tylko poszerzamy swoją wiedzę, rozwijamy wyobraźnię, ale również wzbogacamy swoje słownictwo. W życiu codziennym przeciętny mieszkaniec świata z podstawowym wykształceniem posługuje się ok. 800 wyrazami, natomiast absolwent dobrej uczelni nawet 12 tys.

Warto zatem miłość do książek wpajać od najmłodszych lat, bo czym skorupka za młodu nasiąknie... Według psychologów pięcioletnie dziecko nie powinno spędzać przed telewizorem więcej niż pół godziny, natomiast ilość czasu poświęcanego na czytanie może być nieograniczona. Tak jak istnieje w Polsce duża grupa kibiców piłki nożnej, czy siatkówki, tak i istnieje zwarty krąg czytelników. Działający na przykład w Polsce od kilku lat portal lubimy czytać.pl ma ćwierć miliona użytkowników. Na rynku działa również wiele blogerów, recenzentów, czy pospolitych amatorów tej rozrywki.
Warto aczkolwiek zauważyć, że niektórzy po prostu nie lubią czytać, tak jak można nie lubić jeździć na rowerze, czy jeść muf finki. Ale zwróćmy uwagę na to, że zdecydowana większość nie zna przyjemności płynącej
z czytania, zrażona lekturami szkolnymi.


Na koniec chciałabym podsumować moją wypowiedź cytatem Giovanni Giacomo Casanovy: „Strzeż się tego co czytał tylko jedną książkę”. Życie Casanowy nie jest najlepszym przykładem dla młodzieży, ale uważam, że źle świadczy o osobie dobrze wykształconej brak zainteresowania literaturą lub choćby prasą. Według niezależnych badań, osoby o ponadprzeciętnym poziomie życia (mówimy o zarobkach) czytają dziennie minimum trzydzieści minut. Dlatego warto oddawać się lekturze, by choć trochę przybliżyć się do marzeń o życiu Billa Gatesa. Czytajmy więcej i czerpmy z tego satysfakcję. Niech wieczorna lektura stanie się dla nas rytuałem, a widok czytającego w autobusie czy w parku częstszy. Bo przecież „Czytanie to najpiękniejsza zabawa jaką sobie ludzkość wymyśliła” (W. Szymborska).


Paulina

wtorek, 10 lutego 2015

"Miasto cieni"

Jeszcze więcej zagadki, przygody, tajemniczych zdjęć i mrożących w krew w żyłach historii otrzymujemy w kontynuacji "Osobliwego domu Pani Peregrine". Ransom Riggs ponownie zaczarowuje nas mieszanką świata rzeczywistego i fantastycznego. Oprócz adrenaliny płynącej z opowieści o "osobliwcach", otrzymujemy również dawkę wiedzy historycznej, która przekazana właśnie w tak nietypowy sposób może być dla młodego obywatela bardzo przystępna. Dziś kiedy młody człowiek sięga po najprostsze rozrywki, niewymagające myślenia, książka może być dla niego ostatnią deską ratunku przed autodestrukcją jego szarych komórek. A tym lepiej jeżeli lektura jest na należytym poziomie a Riggs nam to zapewnia.

Po jakże burzliwej akcji z grucholcami i nie tylko (w poprzedniej części), nasi bohaterowie wybierają się do Londynu: stolicy osobliwego świata. Szukają pomocy dla niezastąpionej Pani Peregrine, uwięzionej w ciele ptaka. Jednak sprawy się komplikują i stają przed nimi różne przeszkody: dla tych którzy z historią mają na pieńku informacja: w latach 40 ubiegłego wieku była wojna, co również dało się w tej powieści wyczuć. Czas akcji ciągle się zmienia, bo i pętle czasowe się zmieniają. Raz jesteśmy w 1940 roku, a raz pod koniec XIX wieku. Temat czasu w książkach jest często podejmowany, ale tylko niektórzy umieją z niego wdzięcznie wybrnąć. Choć uważam, że czasami miałam tzw, "zastój" i musiałam przemielić wszystko od początku by zrozumieć teorię pętli, to i tak Ransom Riggs radzi sobie całkiem nieźle.

Niewątpliwe zostaną wydane kolejne części "Osobliwego domu Pani Peregrine", które z chęcią przeczytam, ale boję się o to by autor nie popadł w wizję jakiegoś tasiemca. Historia, na której zbudowana jest powieść świetnie nadaje się do dłuższej kontynuacji, ale wszystko kiedyś powinno mieć swój koniec i życzę panu Ransomowi rozsądku pisarskiego. Nie chciałambym, żeby autor za przykładem Johna Flanagana (autora "Zwiadowców" i "Drużyny") skupił się tylko na jednej serii. Wolałabym żeby następne swoje utwory oparł na zdjęciach, których w obu książkach jest pod dostatkiem i był właśnie z nimi kojarzony. Przed nim maluje się droga do wielu nagród, świetnych miejsc na listach bestsellerów np. "New York Timesa" i przede wszystkim zadowolonych czytelników.

Paulina

Książkę, otrzymałam dzięki życzliwości wydawnictwa Media Rodzinahttp://mediarodzina.pl/prod/1110/Miasto-cieni