piątek, 9 stycznia 2015

Krwawy jazz, czyli "Whiplash"


Bum!
Bum!
Bum!
Bum!
Bum!
Bum!
Bum!
Bum!
Bum!

To słyszymy kiedy zaczyna się film i uwierzcie, ale ten dźwięk będzie wam towarzyszył przez cały seans filmu. Widzimy młodego chłopaka, "walącym" z zaangażowaniem w przedmiot potocznie nazywany perkusją. Dla niego ma się on stać drzwiami do kariery. I zaraz na oczach staje nam mężczyzna, dobrze zbudowany facet po 50, z głową, która dawno nie widziało ani jednego włosa. Od razu czujemy do niego dystans. Mimo, że jest w tej scenie gęsta atmosfera, tak że dało by się zawiesić w powietrzu siekierę, gdzieś daleko unosi się żart. Wiemy, że ten nie wyglądający na miłego pan jest kimś ważnym, ważnym ale klasyfikujemy go do tej "złej grupy ludzi".

Przez cały film mamy zawahania. Ciągle mamy mieszane uczucia wobec Fletchera. Nasza podświadomość mówi nam; "To zzzłłłłłyyyyyy człowiek, pełeeeennnn ageeeessssjiiii". ale reżyser próbuje pokazać sytuacje z innej strony, chce pokazać też stronę samego Fletchera. My widzimy tylko wściekle rzucającego krzesłami dyrygenta, którego widok przyprawia nas o gęsią skórkę. A co jeżeli tak trzeba? Przecież bez oziębłej dyscypliny nie było by największych gwiazd jazzu i nie tylko. Przecież wszyscy nauczyciele mają za priorytet dobro ucznia. Może w metodzie bólu, potu i kwi jest reguła?

Na to pytanie będziecie szukać odpowiedzi jeszcze długo po seansie.

Kontrasty w tym filmie przybijają największą uwagę. Jak małe żółwie ninja nie zauważalne, ale jakże ważne. Tu chłopak jest na randce, a tu wypluwa swoje siódme poty na kawałku metalu. To daję wrażenie jak trudne jest dążenie do perfekcji i jak Fletcher znęca się nad swoimi uczniami. Cały czas w kinie miałam podkulone nogi i zaciśnięte pięści czekając co będzie dalej. To nie jest thriller, ale bardzo emocjonujący film. Daje on kopa i bije "z liścia" po twarzy. Nie raz i nie dwa scena tak mną wstrząsnęła, że mimo że nie byłam na 3D, 4D, 5D czułam że coś trzęsie moim fotelem. Ba! Kinem! To był "Whiplash"!



Bum!
Bum!
Bum!
Bum!
Bum!
Bum!
Bum!

Jestem pewna, że nikogo ten film nie zawiedzie. Czytając recenzje miałam wrażenie jakby krytycy się umówili i okrzyknęli wspólnie że :"Whiplash'owi" dadzą fory. Ale ten film po prostu jest....bombą. Ciągle tykającą bombą zegarową wybijającą rytm niczym perkusja. Oczywiście znaleźli się tacy, którzy wygarnęli, że 1. za dużo perkusji (to film o perkusiście!) 2. że film muzyczny to ciężki chleb. Ale kochani! Ten film nie tylko zarobi na ten przysłowiowy chleb, ale będzie czekał w kolejce po Oscary.


z Fan Page'a Tytusa Hołdysa, rozmowa z Karolem Paciorkiem

Drugim ważnym punktem tego filmu są aktorzy, a konkretnie dwójka: J.K Simmons i Miles Teller.
Gra cacuszko! Oglądać i nie przejmować się całym bożym światem. Wszystko jest naturalne i o dziwo subtelne. Czarna marynarka, czarna koszula, czarne spodnie, czarne i dobrze wypastowane buty, twarz dzięki której teraz nie mogę zasnąć i zupełnie łysa głowa. Pan Fletcher wita! Tylko uważaj na krzesła i jeżeli masz czułe uszy, to je najlepiej zatkaj!

Biała, rozciągnięta koszulka, stare, zużyte trampki i powaga na twarzy. To jemu, Andrew będziesz kibicował do końca filmu.


Można pomyśleć, że historia banalna, ale to jest życie. Damien Chazelle  przedstawia nietypową prozę życia młodego ambitnego ucznia i jego wymagającego nauczyciela. Skrycie wierzymy, że nastolatek zyska wymarzoną karierę, dziewczyna będzie z nim szczęśliwa, a Fletcher będzie z niego dumny. Teraz mogę się z was śmiać: jak bardzo się mylicie!



"Whiplash" jest również dobrze technicznie zgrany. Ujęcia nut, krwi, instrumentów, wyjmowanych kolejno plastrów i mimik twarzy bohaterów. To sprawia, że wszystko wygląda bardzo przystępnie i stawia film jeszcze wyżej.



Przez cały seans miałam mgliste wrażenie, które niczym zasłona opadało na rozgrywającą się akcje, a mianowicie: boks. Kiedy Andrew szedł korytarzem, miałam wrażenie jakby rozgrzewał się przed walką, którą była gra na perkusji. Za każdym razem musiał walczyć z samym sobą, by osiągnąć np:. lepsze tempo. Nauczyciel natomiast przypominał mi maga, lub jak kto woli Snape'a z "Harrego Pottera". Drzwi jak za sprawą jakieś magicznej mocy otwierały się przez panem, a potem zapadała grobowa cisza. Na jedno skinienie palca rozbrzmiewała muzyka jazzowa. Jedno spojrzenie mogło decydować o tym czy nadal grasz w jego orkiestrze. Pan J.K Simmons bardzo mi zaimponował. Mam nadzieje, że wypowiadanie przekleństw z taką siłą i dynamiką nie wyniósł z domu. :)



Podsumowując, w "Whiplash" oprócz świetnej gry aktorskiej, ujęć,znajdziemy również świetną muzykę. Nie wiem czy Teller naprawdę umie grać na perkusji, ale przez pryzmat filmu, na razie w moich oczach jest świetnym muzykiem. "Whiplash" tak na prawdę opowiada o dążeniu do perfekcji, ale jak mówi przysłowie "po trupach". Pokazuje, że jazz to nie są przelewki i jak głosił plakat w pokoju Andrew: "Beztalencia grają w zespołach rockowych". Cały film przypomina jeden, wielki utwór muzyczny, raz zwalniający, za drugim razem przyspieszający. W finałowym momencie nabiera tempa, gdzie dźwięki orkiestry , wspiera dodatkowo popisowy montaż i energiczna praca kamerą. "Whiplash" jeszcze długo będzie grał w mojej głowie.


Maciejka (Paulina)


P.S. Szczerze poszłam bym na to jeszcze raz, a obejrzałam go już dwa razy. :)


1 komentarz: