"Najpierw kolory.
Potem ludzie.
Tak to widzę.
A przynajmniej próbuję."
Tak zaczyna się moja przygoda z Liesel -główną bohaterką "Złodziejki książek" autorstwa Markusa Zusaka.
Jest to jedna z tych książek, których nigdy się nie zapomni. Niczym stopy, odcisną w naszych głowach ślad. Styl pisarza jest mi bardzo przystępny: niby normalny, ale jest w nim "coś", że chce się czytać dalej. Tytuły rozdziałów nieziemskie, np: Zapach przyjaźni. A fabuła....
Mała dziewczynka wraz z mamą i bratem jadą do Mochling (fikcyjne miasteczko, w Niemczech). Brat umiera nagle, potem pogrzeb i pierwsza skradziona książka: "Podręcznik grabarza". Liesel trafia do nowej rodziny: do Hansa i Rosy. Życie w czasie II wojny jest ciężki, nawet jeżeli nie jest się żydem. Codziennie niewyobrażalnie niedobra grochówka. I tak pewnego szarego dnia do drzwi puka Max- Jude.
Ważne słowo
Jude- Żyd
Jak potoczą się losy tej niezwykłej (zwykłej ) niemieckiej rodziny? Czy Max przeżyje? Ile książek Liesel ukradnie i kto zostanie jej najlepszym przyjacielem?-Odpowiedzi na te pytania znajdziecie właśnie w tej krótkiej powieści (tylko 500 stron).
To co mnie przejęło, to to z jaką łatwością autor wypowiada się o wojnie. Zaskakujące również jest to, że narratorem jest Śmierć. Można spodziewać się czegoś zagmatwanego, nie do przeczytania, ale przecież życie lubi zaskakiwać.W wielu recenzjach znalazłam nawet porównanie do "Dziennika Anny Frank". Podoba mi się również, że te ważniejsze myśli Zusak pisze na środku, pogrubioną czcionką wśród ornamentów.
Muszę to przeczytać!
OdpowiedzUsuń