sobota, 24 stycznia 2015

Sentymentalna podróż, czyli "Boyhood"


Boyhood” to filmowy projekt, którego największą zaletą jest prawdziwość w oddaniu prozy życia. Choć zdjęcia trwały 39 dni, całe dzieło było kręcone przez 12 lat, tak by aktorzy starzeli się wraz z bohaterami, których grają.  Reżyser nie bawi się w upiększenia, zachwyca prostotą i banalnością, ukazując życie amerykańskiej rodzinny. Tworzy kino pesymistyczne w swej wymowie i zachęca do przemyśleń nad własnym bytem.

Głównego bohatera Masona (Ellar Coltrane) poznajemy, gdy ma sześć lat. Jest słodkim blondasem zainteresowanym głównie wykopaliskami wokół domu i dekorowaniem farbą w sprayu okolicznych murów. Patrzymy na jego życie w przyspieszeniu, tu jeździł na rowerze, a tu dostawał w prezencie swoją pierwszą broń.  W ostatniej scenie filmu chłopak stoi już u progu dorosłości – ze stypendium w kieszeni i głową pełną pytań o sens wszystkiego rozpoczyna naukę w college'u. Choć świat stoi przed nim otworem, Mason do końca chyba jeszcze nie wie, jak się przez ten otwór przecisnąć. Zdaje sobie sprawę, że wyrwał się z matczynego gniazda i rozpoczyna nowy rozdział w swoim życiu. Nie wie co będzie dalej, bo życie to wielka zagadka i razem z naszą niewiedzą kończy się seans.

Film Richarda Linklatera staje się kroniką, ale nie pisaną z dystansu czasu, lecz opisującą po kolei wydarzenia towarzyszące mieszkańcom USA. Jesteśmy świadkami zmian w modzie, polityce i muzyce. Z ciekawością obserwujemy jak zmieniają się fryzury, prezydenci, a nasi bohaterowie, jakby łamali czasoprzestrzeń stoją w miejscu.
Nie ma tu tradycyjnej fabuły z ekspozycją i obowiązkowymi punktami zwrotnymi. Reżyser stapia ze sobą wydarzenia ważne i błahe, prozę życia i magię chwil. Ważne wydarzenia jak ukończenie liceum, przeplatają się z zwykłymi spotkaniami rodzinnymi i kupnem samochodu. Przez 2,5 godziny życie Masona  przepływa nam przez palce. Ogarnia nas melancholia i smutek. Nagle spostrzegamy się, że jesteśmy takimi samymi ludźmi jak on i wtedy
zaczynamy płakać.



Linklater, być może jak żaden inny reżyser, potrafi bez ściemniania opowiadać o blaskach i cieniach dorastania. Na swoich młodocianych bohaterów spogląda z czułością, zrozumieniem i poczuciem humoru.  Nie poucza, nie moralizuje i niczemu się nie dziwi. Daje historii się dziać, płynąć własnym nurtem. Sam staje z boku i z zaciekawieniem się przygląda. Młodość – mówi reżyser – jest wciąż taka sama: kipiąca energią i głodna nowych doświadczeń, a zarazem niepewna siebie, zlękniona. Przywiązana do  rodziców, a jednocześnie coraz bardziej nimi rozczarowana. |


"Boyhood" oczarowuje szczerością i prostotą opowieści. Dla wielu z widzów, zwłaszcza rówieśników Masona, stanie się z pewnością ważny i bliski. To film, który ma szansę na osiągnięcie statusu kultowego. Dzisiaj ma już na swoim koncietrzy  Złote Globy: za najlepszy film, najlepszą aktorkę drugoplanową i za najlepszą reżyserię oraz sześć nominacji do nagrody Oskar.  Linklater sprawił, że to chwila złapała mnie w bezruchu i zatrzymała ze sobą. Myślę, że to właśnie jest magia kina. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz